16 listopada minęło 30 lat od napadu na stację paliw w Choczni, w czasie którego zamaskowany sprawca zastrzelił Stanisława Świtka z Suchej Beskidzkiej. Mężczyzna zatrudnił się tam na początku miesiąca. Tamtej feralnej nocy był w pracy po raz trzeci...
O tragicznym wydarzeniu na stacji paliw w Choczni dzisiaj już mało kto pamięta. A nawet 30 lat temu media nie poświęciły mu zbyt dużo uwagi. Tak opisał to dziennik „Rzeczpospolita”: „Do bandyckiego napadu na prywatną stację benzynową doszło w nocy z poniedziałku na wtorek w miejscowości Chocznia koło Wadowic. Dwóch zamaskowanych osobników po wybiciu szyby oddało kilka strzałów do przebywających w środku pracowników i zrabowało kilkanaście milionów złotych. Jak poinformowała "Rzeczpospolitą" nadkomisarz Barbara Kocurek, rzecznik prasowy KWP w Bielsku-Białej, jeden z zatrudnionych zginął na miejscu, drugi został ciężko ranny. Do napadu doszło ok. godz. 2.15. Ustalono, że dokonali go dwaj młodzi ludzie. Ubrani byli na czarno, a na głowach mieli kominiarki. Nie wiadomo jeszcze ostatecznie, jakiej używali broni. Świadków oraz wszystkich, którzy mogliby w jakikolwiek sposób pomóc w tej sprawie, prosi się o kontakt z KWP w Bielsku-Białej lub najbliższą jednostką policji”.
W trzydziestą rocznicę tragedii postanowił przypomnieć o niej detektyw i pisarz Rafał Kwarciak z Lgoty. Na podstawie materiałów, do których udało mu się dotrzeć, opisał szczegółowo przebieg napadu. Doszło do niego na stacji, która obecnie działa pod marką Orlen, ale wtedy firmowała ją spółka Benzinex. W listopadzie 1993 roku zatrudnił się tam Stanisław Świtek z Suchej Beskidzkiej, z zawodu tokarz, który wcześniej pracował w fabryce. Jak opisuje Rafał Kwarciak, 15 listopada mężczyzna przyszedł do nowej pracy po raz trzeci, na nocną zmianę. W kilka godzin później, około 2.15, jeden z trzech współwłaścicieli stacji – Jan G., który przebywał wtedy w pomieszczeniu na zapleczu, usłyszał strzały i krzyk. Gdy stamtąd wyjrzał, zobaczył upadającego na podłogę Stanisława Świtka.
Sam schronił się za filarem, który osłonił go na chwilę przed kolejnymi strzałami. Jeden z zamaskowanych sprawców wtargnął jednak przez wybitą szybę do wnętrza budynku i postrzelił Jana G. w rękę, a następnie zmusił go do wydania pieniędzy. W kasie znajdowało się około 15 mln zł, trzeba jednak pamiętać, że było to jeszcze przed denominacją złotego, w czasie której „obcięto” cztery zera. Po niej ta na pozór ogromna kwota warta była zaledwie 1500 zł.
Gdy napastnik zabrał pieniądze i uciekł razem z kolegą, Jan G. podszedł do Stanisława. Mężczyzna jeszcze żył, ale zmarł zanim współwłaścicielowi stacji udało się wezwać pomoc. Trochę to trwało, bo w budynku nie było telefonu stacjonarnego, ani tym bardziej komórkowego – te drugie stanowiły wtedy jeszcze wielką rzadkość w naszym kraju, choć od ponad roku działała już w Polsce pierwsza sieć komórkowa – Centertel.
Nigdy nie udało się ustalić sprawców napadu i zabójstwa. Rafał Kwarciak ma kilka hipotez na ten temat. „Ciekawostką w tej sprawie jest to, że Stanisław Świtek przez wiele lat był ławnikiem przy Sądzie Rejonowym w Suchej Beskidzkiej. Być może doprowadził do skazania kogoś, kto wydał na niego wyrok. Może napad był tylko przykrywką i chodziło o to, aby zabić Stanisława Świtka? Jest to bardzo mało prawdopodobne, ale pewne okoliczności, takie jak zachowanie zabitego w ostatnich dniach przed śmiercią dają do myślenia. Stanisław Świtek zachowywał się tak, jakby spodziewał się śmierci” - napisał detektyw. Jego tekst na temat zbrodni sprzed 30 lat dostępny jest tutaj.
Brak komentarzy