Elżbieta Kurek z Brodów nie potrafi przejść obojętnie obok żadnego opuszczonego, skrzywdzonego zwierzęcia. Serce by jej pękło, gdyby musiała zostawić choć jedno na pastwę losu. Dlatego walczy o to, by nadal mogła im pomagać. Niestety, w niewielkim domu, w którym mieszka osiem osób i tyle samo kotów, a prócz tego sześć innych zwierzaków, nie ma już miejsca dla ratowania kolejnych cierpiących stworzeń...
Wszystko zaczęło się, gdy po śmierci taty Ela Kurek wraz z mamą i siostrą przeprowadziła się z Krakowa do Brodów. Na stronie Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami przeczytała wtedy, że poszukiwana jest osoba, która wykarmiłaby kocięta wyłowione z Toi Toia. - Wychowałam się wśród zwierząt, ich obecność zawsze sprawiała mi dużą radość, więc postanowiłam spróbować. Zgłosiłam się tam z mamą. Nawiązałam dzięki temu kontakt ze wspaniałym dziewczynami z Myślenic, które na własną rękę ratują bezdomne koty i psy z okolic. Z czasem bardzo się z nimi zaprzyjaźniłam – opowiada Ela.
Po tych pierwszych kociętach, które ktoś bezduszny wrzucił do muszli w Toi Toiu, odchowała wiele innych puchatych kuleczek uratowanych z przeróżnych opresji. Wszystkie były jeszcze zbyt małe, by mogły się samodzielnie wyżywić i zupełnie bezradne. Opieka nad nimi to niemałe wyzwanie. Trzeba je karmić co dwie godziny, tulić, masować, zajmować się nimi równie troskliwie jak ludzkimi niemowlętami. - Potem trafił się też szczeniaczek, którego matkę zabiła krowa – wspomina kobieta.
Z czasem jednak musiała poniechać tej działalności. Wyszła za mąż i doczekała się najpierw jednego synka, a potem drugiego, toteż miała coraz mniej czasu. Poza tym w domu po prostu zaczęło brakować miejsca. Na ślubnym kobiercu stanęły też mama i siostra Eli, a wszystkie trzy pary nadal mieszkają w tym samym domu. Z dziećmi Elżbiety jest ich obecnie ośmioro, w dodatku towarzyszy im spora gromadka zwierząt. To osiem kotów, cztery psy, żółw i królik... – Śmiejemy się, że ten ostatni wygrał ze śmiercią, bo w styczniu ubiegłego roku weterynarz powiedział mi, że ma rozległego raka klatki piersiowej i przeżyje maksymalnie dwanaście tygodni. A żyje do teraz i ma się całkiem dobrze – mówi Ela Kurek.
Ostatnio pojawiła się szansa, by kobieta mogła wrócić do opieki nad bezbronnymi kocimi maleństwami. Jej mama i ojczym zdecydowali się na budowę drugiego domu w sąsiedztwie tego, w którym wszyscy teraz mieszkają i postanowili zrobić na nim użytkowe poddasze z osobnym wejściem. Po to, by Ela mogła utworzyć tam azyl dla kotów. Hotel dla tych, których właściciele nie mają z kim zostawić zwierzaków na czas urlopowego wyjazdu, a zarazem „żłobek” dla bezradnych, porzuconych kociąt.
Poddasze ma 70 m². Będzie tam 9 pomieszczeń z ogrzewaniem podłogowym i nieotwieranymi oknami, przez które koty będą mogły wyglądać na świat, bez ryzyka, że wypadną. Elżbieta całe swoje oszczędności przeznaczyła na prace wykończeniowe, jednak szybko się przekonała, że zabraknie jej pieniędzy na rzecz najważniejszą – klimatyzację, niezbędna na poddaszu, którego nie można wietrzyć w tradycyjny sposób, skoro okna będą cały czas zamknięte. - Pewnie w końcu je uzbieram, ale to potrwa bardzo długo, bo mój młodszy syn jest bardzo chorowity i nie mogę podjąć stałej pracy. Nauczyłam się robić ozdobne świece, pracuję nad nimi codziennie, począwszy od sierpnia, lecz nie jestem w stanie dużo na tym zarobić. To groszowe sprawy – wyznaje Ela.
Do utworzenia kociego hotelu połączonego z przytułkiem zainspirowała ją sąsiadka, była dziennikarka prasowa, która założyła podobne miejsce, ale przeznaczone dla psów. - Czasem do pani Doroty zgłaszają się ludzie, którzy pytają, czy nie przyjęłaby do swego hotelu kota. Ona jednak nie ma do tego warunków, gdyż urządziła go typowo pod kątem psów. Zarówno tych, których właściciele szukają dla nich opieki na czas wyjazdu, jak i bezdomnych – opowiada Elżbieta Kurek.
Przykład pani Doroty pokazał jej, że można połączyć działalność komercyjną z pomocą dla porzuconych, skazanych na śmierć czworonogów. - Jeśli hotel przyniesie jakiekolwiek dochody, będę miała pieniądze na to, żeby zajmować się, jak kiedyś, bezradnymi kociętami – podkreśla. Ostatnio jej serce pękało z bólu, gdy dowiedziała się o kociakach, które ktoś porzucił w reklamówce koło śmietnika. Natychmiast wzięłaby je na odchowanie, gdyby tylko miała taką możliwość. - Dlatego walczę o to, żeby jak najszybciej uruchomić hotel. Na początek chociaż dwa pomieszczenia. Przyjmowałabym do nich właśnie bezdomne zwierzaki. Właśnie zakupiłam płytki, które będziemy układać sami z moim ojczymem. Potem trzeba będzie jeszcze postawić dwie ściany i zamontować drzwi. To nie będą wielkie koszty. Ale wciąż pozostanie kwestia tej nieszczęsnej klimatyzacji – martwi się kobieta.
Dlatego zdecydowała się założyć zbiórkę pieniędzy na portalu zrzutka.pl. Odbywa się ona tutaj. - Będę szczęśliwa i wdzięczna, gdy ktoś zechce wpłacić choć parę złotych. Każda, nawet najmniejsza kwota jest dla mnie ważna, bo jeśli będzie ich dużo, uda mi się zrealizować moje marzenie – mówi Ela.
Brak komentarzy