reklama
reklama

O psiej i kociej wierności. Dwie historie z naszego regionu

MAGAZYN, Wiadomości, 14.07.2023 08:15, Edyta Łepkowska
To wydarzyło się naprawdę.
O psiej i kociej wierności. Dwie historie z naszego regionu

Są o nich książki, filmy, reportaże, a niektóre doczekały się własnych pomników. To zwierzęta, które wykazały się wiernością poza grób. Niektóre z ich stały się bardzo sławne, jak na przykład psy Dżok czy Hachikō albo kot Toldo. Ale podobnych przykładów jest znacznie więcej i pochodzą również z naszego regionu. Tyle tylko, że nikt nie zrobił wokół nich medialnego szumu.

CZAREK

Kundelkowi Czarkowi z Łętowni nikt nie postawił pomnika, a pamięć o nim przetrwa tylko tak długo, jak długo będą żyli ludzie, którzy go znali. Jednak zasługuje na uwiecznienie w brązie nie mniej niż inne przykłady psiej wierności – Dżok czy Hachikō, choć inaczej niż one, nie czekał na swego nieżyjącego pana w jednym miejscu, lecz szukał go wędrując jego śladami...

Gdy w maju 2002 roku zmarł właściciel Czarka Julian Pardytka, psiak rozpoczął jego poszukiwania. Dzień po dniu chodził wszędzie tam, gdzie wcześniej razem spacerowali. Zdumieni mieszkańcy wsi bardzo często widywali go czuwającego przy grobie. Kundelek prawdopodobnie nie wiedział, że leży w nim ciało jego ukochanego pana, ale było to jedno z miejsc, które prawie codziennie razem odwiedzali. Najpierw bowiem, w 1995 roku została pochowana tam żona Juliana, Władysława.

Czarek spędzał sporo czasu na cmentarzu, krążył również po polach swego pana, a potem wracał do opustoszałego domu. Z początku unikał ludzi i nie chciał przyjmować od nikogo jedzenia. Nie zjadał nawet tego, co przynosili mu krewni Juliana Pardytki. W zimie wymościł sobie legowisko w stodole Andrzeja i Marii Radoniów, ale uciekał, gdy ktokolwiek próbował się do niego zbliżyć.

Na wiosnę nabrał trochę odwagi. Podchodził czasem do niektórych domowników, ale nie przyjmował od nich jedzenia. W końcu zaczął zjadać to, co mu zostawiali, lecz tylko wtedy, gdy nikogo z nich nie było w pobliżu. Po dłuższym czasie dzieciom udało się go raz i drugi zwabić do domu, aż w końcu zdecydował się tam zostać.

Czarek szybko przywiązał się do rodziny Radoniów, szczególnie do pani Marii, ale nadal poszukiwał swojego dawnego pana. Codziennie przez wiele lat krążył po Łętowni śladami Juliana Pardytki i regularnie odwiedzał jego grób, choć stało się to trudniejsze, gdy zbudowano ogrodzenie wokół cmentarza. Kiedy bowiem psiak trafiał na zamkniętą furtkę, nie wiedział, jak dostać się do środka. Zaprzestał tych wędrówek dopiero wtedy, gdy był już bardzo stary i siły nie pozwalały mu dreptać tak daleko.


MISIA

Na przełomie 2012 i 2013 roku głośno stało się o kocurku imieniem Toldo z włoskiego miasteczka Montagnana. Zwierzak od ponad roku codziennie odwiedzał grób swojego pana i za każdym razem przynosił mu drobne prezenty – liście, gałązki, patyczki, a nawet plastikowe kubeczki! Podobna historia rozgrywała się kilka lat temu w Makowie Podhalańskim, a jej bohaterka była kotką umaszczoną niemal identycznie jak Toldo - szarą, pręgowaną, z białymi elementami. Misia wprawdzie nie przychodziła na mogiłę swojej pani, ale zapewne nie wiedziała o jej śmierci. Czekała na nią cierpliwie przed blokiem, z nadzieją patrząc na każdą nadchodzącą osobę. Czasem siedziała blisko wejścia do klatki schodowej, innym razem kryła się pod zaparkowanymi samochodami lub w cieniu jakiegoś krzewu lub drzewka, ale przez cały dzień nie oddala się od budynku.

Misia była kiedyś jedną z bezdomnych makowskich kotek, półdziką i nieufną wobec ludzi. Zaufała tylko jednej osobie – Teresie Jurkiewicz. Kobiecie, którą kochały wszystkie wolno żyjące w Makowie koty. Teresa Jurkiewicz dokarmiała je, zabierała do weterynarza, podawała im leki. Misia miała więcej szczęścia niż inne, bo znalazła u niej schronienie. Gdy kobieta wychodziła z domu, kotka czekała na jej powrót na schodach wejściowych do bloku. Nieraz do późnego wieczora. W 2017 roku zdarzyło się jednak, że Teresa w ogóle nie wróciła. A Misia czekała dalej. Dzień, tydzień, miesiąc, dwa miesiące… Nie wiedziała, że jej pani najpierw leżała w szpitalu, potem zaś zmarła.

W końcu, przed nadejściem mrozów, Misię zabrała do domu inna makowska miłośniczka zwierząt, pani Danuta Pazdur. Kotka spędziła u niej zimę, cały czas szukając jednak okazji do ucieczki. Udało jej się to dopiero wiosną. – Miałam takiego kota, który potrafił otworzyć drzwi skacząc na klamkę. I kiedyś wypuścił w ten sposób Misię. Okazało się potem, że wróciła przed blok, w którym mieszkała Teresa. Odnalazłam ją tam i zabrałam do siebie, ona jednak przy najbliższej okazji znowu uciekła. I to się powtarzało wiele razy. W końcu zaczęła sama do mnie przychodzić, ale tylko na noc. Nadal całe dnie spędzała koło bloku Teresy. Gdy tam przyszłam, podchodziła do mnie, ale nie pozwalała się dotknąć. Bała się pewnie, że ją złapię i wezmę do domu… – opowiada pani Danuta.

Czy padał deszcz, czy żar lał się z nieba, Misia codziennie przemierzała najbardziej ruchliwą ulicę Makowa Podhalańskiego, by dotrzeć przed blok swojej pani. I cierpliwie czekała aż do zmroku. Potem odchodziła i wracała następnego dnia. Bardzo bała się samochodów, więc starała się iść jak najdalej od krawędzi jezdni, wzdłuż murów domów i szpitalnego ogrodzenia. Mimo tej ostrożności, w 2018 roku zginęła pod kołami…


reklama
News will be here

Zobacz także

Napisz komentarz

Redakcja mamNewsa.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy Internautów. Prosimy o kulturalną dyskusję i przestrzeganie regulaminu portalu. Wpisy niezgodne z regulaminem będą usuwane. Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu. Wszelkie problemy z funkcjonowaniem portalu, usterki, uwagi, zgłoszenia błędów prosimy kierować na: [email protected]

Musisz być zalogowany, aby dodawać komentarze.

Brak komentarzy