Rodzice Adasia z Osieka nie zastanawiają się, co by było, gdyby ich synek urodził się sprawny i zdrowy. Z utęsknieniem czekali na jego narodziny, a teraz kochają go takiego, jakim jest. Marzą jedynie o tym, by jego odporność wzrosła, bowiem niedawno niegroźna infekcja okazało się poważnym zagrożeniem dla jego życia. Chcieliby też sprawić, że jego życie będzie choć trochę łatwiejsze.
Barbara i Krzysztof Tadychowie z Osieka z radością, ale i niepokojem oczekiwali narodzin Adasia. Pierwsza ich pociecha przyszła bowiem na świat martwa. Trzecia ciąża Barbary przebiegała bez zakłóceń do 24 tygodnia, niestety potem pojawiły się komplikacje. Ostatecznie Adaś urodził się jako wcześniak. Zaraz potem trafił do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie – Prokocimiu, gdzie już w kilka dni później na rodziców spadły druzgocące wiadomości.
- Usłyszeliśmy, że w jego mózgu są bardzo duże zmiany i nie ma szans na to, by był zdrowym dzieckiem, jeśli nie zdarzy się cud... - wspomina mama chłopczyka. - Lekarz powiedział nam, że w najlepszym razie Adaś będzie miał trudności z przyswajaniem wiedzy. A w najgorszym czeka go czterokończynowe dziecięce porażenie mózgowe. I niestety, ziścił się ten najczarniejszy scenariusz... – mówi Barbara Tadych.
Gdy chłopiec miał roczek, zdiagnozowano u niego również zespół Westa, czyli zaburzenia padaczkowe charakteryzujące się napadami zgięciowymi. To schorzenie powoduje zahamowanie rozwoju psychoruchowego u dzieci. W połączeniu z dziecięcym porażeniem mózgowym sprawiło, że do dziś Adaś nie siedzi samodzielnie, choć ma już prawie cztery latka. A o tym, by kiedyś zaczął chodzić, na razie można tylko pomarzyć... Malec nie jest w stanie sam zdjąć ustami jedzenia z łyżeczki, ma też problemy z chwytaniem przedmiotów. Wprawdzie potrafi zacisnąć paluszki wokół podanej mu zabawki, ale po kilkunastu sekunda ją puszcza.
Najgorsze jest to, że nawet pozornie niegroźna choroba może sprawić, że chłopczyk znajdzie się na granicy życia i śmierci. W październiku ubiegłego roku zakażenie wirusem RSV, które u większości dzieci ma łagodny przebieg, dla niego mogło okazać się tragiczne w skutkach. - Dostał potwornych duszności i drgawek, nie było z nim w ogóle kontaktu. Miał otwarte oczy, ale mimo to był jakby nieprzytomny. Gdy karetka zawiozła go do szpitala w Oświęcimiu, żaden respirator nie dawał rady. W końcu helikopterem przetransportowano Adasia do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, gdzie spędził trzy tygodnie na oddziale intensywnej opieki medycznej. Przez sporą część tego czasu nie wiedzieliśmy, czy nasz synek z tego wyjdzie. Nie życzę nikomu, by musiał patrzeć na swoje dziecko i zastanawiać się, czy za godzinę będzie jeszcze żyło... - drżącym głosem opowiada Barbara Tadych.
Mimo wszystkich przeciwności losu, Adaś jest bardzo pogodnym dzieckiem, na którego buzi często pojawia się uśmiech. Choć jest niepełnosprawny nie tylko ruchowo, ale i umysłowo, sporo rozumie. - Cieszy się, gdy mu mówię, że pójdziemy na spacer albo pojedziemy brum-brum, a krzywi się i grymasi, kiedy powiem, że nadeszła pora na lekarstwo – podkreśla jego mama. - Pewna pani psycholog była zaskoczona, gdy zobaczyła jego reakcje. Jak mi powiedziała, z dziećmi, które cierpią na zespół Westa zwykle w ogóle nie ma kontaktu...
Adaś jest tak bardzo związany ze swoimi rodzicami, że poznaje ich nawet po sposobie chodzenia. Wystarczy, że usłyszy kroki taty wchodzącego do domu, a już okazuje radość. Na odgłos „obcych” nóg reaguje zupełnie inaczej.
- Mimo codziennej rehabilitacji robi bardzo niewielkie postępy. Myślę, że bardzo przydałoby mu się, by od czasu do czasu pojechał na turnus rehabilitacyjny, gdzie naprawdę wzięliby go w obroty. Niestety nie stać nas na to, bo tygodniowy kosztuje od 2,5 do 3 tys. zł, a dwutygodniowy - dwa razy więcej. Przynajmniej tak kiedyś słyszałam, teraz może być nawet drożej – martwi się Barbara Tadych.
Rodzice chcieliby mu też kupić specjalistyczne łóżko z materacem przeciwodleżynowym. Dlatego zaapelowali o pomoc do fundacji Siepomaga, która zorganizowała zbiórkę pieniędzy dla Adasia. Odbywa się ona tutaj.- Każda złotówka się dla nas liczy, bo sami nie jesteśmy w stanie nic zaoszczędzić. Miesięczne wydatki związane z samymi dojazdami do przedszkola terapeutycznego w Kozach pochłaniają miesięcznie około 1500 zł, a do tego dochodzi wiele innych kosztów. Chcielibyśmy mu przychylić nieba, ale jak? – mówi mama Adasia.
Rodzice znaleźli też wsparcie w oświęcimskim stowarzyszeniu Pozytywni. Jego członek Michał Łygan postanowił cztery razy pokonać Mały Szlak Beskidzki (137 km), by zebrać trochę pieniędzy dla chłopczyka. Za każdym razem bez odpoczynku i o innej porze roku. Wiosenne przejście ma już za sobą.
Brak komentarzy