Warunki na Babiej Górze wciąż nie są łatwe. Mniej wprawni piechurzy mogą sobie po prostu nie poradzić na pokrytym śniegiem szlaku i opaść z sił zbyt szybko. To właśnie przydarzyło się 30-letniemu turyście, który wczoraj (4 marca) późnym popołudniem wybrał się na Diablak.
Był w szczytowych partiach Babiej Góry, gdy zrozumiał, że nie będzie w stanie o własnych siłach zejść na dół. Co gorsza, bateria w jego telefonie była już prawie rozładowana. Na szczęście, zanim całkiem „padła”, zdołał jeszcze zawiadomić o swojej sytuacji partnerkę. Dosłownie w ostatniej chwili poprosił ją o wezwanie pomocy. Powiedział, że znajduje się przy jakiejś kapliczce, po czym jego telefon przestał działać.
Kobieta zadzwoniła do GOPR i przekazała ostatnie znane współrzędne geograficzne miejsca, w którym zatrzymał się jej partner. Pochodziły one jednak sprzed prawie dwóch godzin. Podała również, że mężczyzna prawdopodobnie nie ma przy sobie leków, które zażywa na co dzień.
Po godzinie 19.15 dwóch ratowników dyżurujących na Markowych Szczawinach wyruszyło na ratunek turyście. O wyprawie powiadomiona została również Horská Záchranná Služba. Jej ratownicy zasugerowali, aby Polacy sprawdzili szałas na żółtym szlaku ze Slanej Vody, przy którym znajduje się ołtarzyk.
Wkrótce w tamtą stronę wyruszyło wsparcie – ratownicy sekcji operacyjnej GOPR Babia Góra, których przetransportowano z Zawoi Markowej na Markowe Szczawiny. Około 21.00 turysta został odnaleziony. Rzeczywiście znajdował się w szałasie wspomnianym przez Słowaków.
Mężczyzna był w dość dobrym stanie ogólnym, toteż wspierany przez ratowników mógł ruszyć w drogę powrotną. Sprowadzili go na Makowe Szczawiny, a następnie zawieźli do jego partnerki w Zawoi Markowej. W akcji wzięło udział w sumie 17 ratowników Grupy Beskidzkiej GOPR. Wyprawa ratunkowa zakończyła się o godz. 0.45.
Foto: Facebook/GOPR Beskidy
Brak komentarzy