Do Sądu Rejonowego w Oświęcimiu trafił akt oskarżenia przeciwko kierownikowi Zespołu Ratownictwa Medycznego z Kęt. Sprawa dotyczy wydarzenia, które opisaliśmy w czerwcu ubiegłego roku (tutaj). 41-letni mężczyzna wsiadł do karetki o własnych siłach, ale w drodze do szpitala doznał wypadku, po którym na miejsce dotarł w stanie śpiączki. Zmarł w kilka tygodni później...
Artur Miłoń z Zatora pracował zawodowo, a prócz tego działał w miejscowej Ochotniczej Straży Pożarnej. Choć cierpiał na schizofrenię paranoidalną, nie utrudniało mu to funkcjonowania w społeczeństwie. Choroba przejawiała się stanami lękowymi, które ogarniały go średnio dwa razy w roku. Gdy do nich dochodziło, mężczyzna zgłaszał się do szpitala i po dwóch lub trzech tygodniach leczenia farmakologicznego wszystkie objawy znikały, a on znów wracał do dobrej formy.
7 czerwca ubiegłego roku miał ostatni w swoim życiu napad paniki. Ostatni, ponieważ w drodze do lecznicy doszło do tragicznego w skutkach zdarzenia. Pan Artur w pewnym momencie wyskoczył z ambulansu. Kiedy został w nim ponownie umieszczony (a może zanim do tego doszło, bo relacje są sprzeczne), stracił przytomność. Wkrótce stwierdzono u niego zatrzymanie akcji serca. Do szpitala dowieziono go pogrążonego w śpiączce, z której już się nie wybudził. 2 lipca zmarł.
Po tym zdarzeniu jego siostra Monika skierowała do Prokuratury Rejonowej w Oświęcimiu zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez ratowników medycznych. Uznała bowiem, że nie dopełnili oni swoich obowiązków, przez co narazili jej brata na utratę życia. Pod koniec sierpnia tego roku postępowanie w tej sprawie skończyło się przesłaniem do Sądu Rejonowego w Oświęcimiu aktu oskarżenia przeciwko kierownikowi Zespołu Ratownictwa Medycznego, stacjonującego w Kętach. Zdaniem prokuratury, mężczyzna ów nieumyślnie naraził pacjenta pozostającego pod jego opieką na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia.
Pani Monika złożyła też do dyrektora Zespołu Opieki Zdrowotnej w Oświęcimiu skargę na ratowników medycznych, którzy udzielali pomocy jej bratu. Zadała w niej konkretne pytania dotyczące przebiegu zdarzenia. Odpowiedź, którą dostała w październiku ubiegłego roku, podpisał zastępca dyrektora do spraw lecznictwa - dr nauk med. Andrzej Jakubowski. Nie było w niej jednak ani słowa na temat samej skargi. Nie wiadomo, czy została ona rozpatrzona, uznana za uzasadnioną bądź nie. Pismo dyrektora zawierało jedynie kilkustronicowe oświadczenie kierownika ZRM.
Kobieta postanowiła podzielić się z nami fragmentami jego wyjaśnień i je skomentować. Jej zdaniem, oświadczenie kierownika ZRM jest pełne niejasności, a nawet jawnych sprzeczności! Jest też niezgodne z opisem sytuacji otrzymanym przez panią Monikę z policji.
- Ratownik napisał: „pacjent był bardzo spokojny, nie wylewny, zdawkowo odpowiadał na pytania, wykonywał polecenia ratowników, nie przejawiał cech agresji ani pobudzenia”. To na jakiej podstawie został oceniony przez tego samego ratownika w Karcie Medycznych Czynności Ratunkowych jako „splątany i pobudzony? A potem ten sam ratownik stwierdził, że „Artur M. wyskoczył z karetki z pełną świadomością. W mojej opinii planował opuszczenie pojazdu od początku transportu” - podkreśla pani Monika.
Z oświadczenia kierownika ZRM wynika, że mniej więcej w połowie drogi pacjent poinformował, że jest mu niewygodnie w pozycji siedzącej. - Jak opisuje, zaproponował bratu możliwość położenia się na noszach, z której Artur skorzystał. Ale z tego wynika, że ratownik siedzący z przodu karetki odpiął swój pas i przeszedł do przedziału medycznego, by pozapinać bratu pasy na noszach, a następnie podniósł barierkę zabezpieczającą i wrócił na swoje miejsce. A wszystko to musiało dziać się w czasie jazdy, bo ambulans nie został zatrzymany. To świadczy o skrajnej nieodpowiedzialności. Co by było, gdyby karetka musiała nagle zahamować, w sytuacji, kiedy dwie osoby w środku stały? - denerwuje się pani Monika.
Jedno z innych oburzających ją fragmentów oświadczenia ratownika ma taką treść: „Pacjent praktycznie jednocześnie odpiął pas piersiowy i brzuszny, siadając na noszach. Wstałem z fotela, próbując go położyć i zapiąć pasy. W tym momencie Artur Miłoń odepchnął mnie oburącz z całych sił, uderzając w klatkę piersiową (…) Upadłem na podłogę, uderzając plecami o tylne drzwi pojazdu. Pacjent momentalnie wykorzystał tę sytuację, wyswobodził nogi z pasów, zeskoczył z noszy, pobiegł w kierunku bocznych drzwi”.
- Skoro ratownik medyczny ,,upadł na podłogę uderzając plecami o drzwi”, to logicznym jest, że jego nogi oraz pośladki musiały znajdować się na podłodze karetki. W tej sytuacji trudno sobie wyobrazić to wyswobodzenie z pasów, zeskoczenie z noszy i bieg w kierunku drzwi. Czyli Artur biegł po nogach ratownika? Dziwnym trafem w KMCR ratownik nie wspomniał o swoim upadku. Tamta wersja jest taka, że pacjent odepchnął ratownika i otworzył drzwi jadącego ambulansu – mówi pani Monika.
Gdy pan Artur wyskoczył z karetki, ta się zatrzymała, a ratownicy wybiegli za nim. W schwytaniu pacjenta pomógł im nieumundurowany policjant, który zauważył zdarzenie jadąc prywatnym samochodem. W swoim oświadczeniu kierownik ZRM stwierdził, że potem ratownicy razem z tym funkcjonariuszem przytrzymywali pana Artura do czasu przyjazdu policyjnego patrolu.
- Napisał dalej: „stanowczo odrzucam zarzut, jakoby przytrzymanie Artura Miłonia miało być przyczyną późniejszego zatrzymania krążenia”, a potem dodał: „w mojej opinii wyczerpał siły fizyczne i się poddał”. Skoro doszło do tak ewidentnej zmiany w zachowaniu Artura, to obowiązkiem ratowników było ocenić jego stan, jak również wykonać badanie urazowe. Gdyby to zostało wykonane, zauważyliby, że coś Arturowi się dzieje i mogliby zareagować. Mogłoby nie dojść do dramatu – uważa pani Monika.
Dziwi ją też stwierdzenie kierownika ZRM, że dopiero po przybyciu policyjnego patrolu, z jego pomocą udało się położyć pacjenta na noszach. - To bardzo różni się od wersji, którą otrzymałam z policji, a która brzmi tak:: "Policjanci dotarli o godz. 12.13 i nie podejmowali oni w stosunku do Pani brata żadnych czynności. Pan Artur Miłoń był w tym momencie nieprzytomny, a wszelkie czynności z nim wykonywali na miejscu ratownicy medyczni”. Z kolejnego pisma z policji wynika, że funkcjonariusze tylko pomogli wnieść do karetki mojego brata, leżącego na noszach i nieprzytomnego - mówi siostra pana Artura.
Alicja, 11.09.2024 22:19
Bardzo współczuję siostrze zmarłego pana Artura. Może powinna skorzystać z pomocy w połączeniu sobie z przeżywają żałobą. Ja jednak nie widzę tu żadnej sprzeczności w tym, że ratownik został odepchnięty i poleciał w stronę tylnych drzwi, a pacjent otworzył boczne drzwi i wyskoczył. To jest jak najbardziej możliwe.
Czesia, 07.09.2024 14:04
Do Konkret- nie albo tylko raczej jedno i drugie . Ratownicy zapomnieli chyba że cały czas jest monitorowany przejazd każdej karetki .O 11.35 byli na miejscu a o 11.57 ambulans się zatrzymał po wyskoczeniu chłopaka. Czyli 22 minuty trwała łącznie wizyta i przejazd kilkanaście kilometrów do miejsca w którym wyskoczył przed rondem na skrzyżowaniu Olszewskiego i Chemików.
bot, 07.09.2024 10:52
https://niezalezna.pl/polityka/zajechal-droge-kierowcy-tir-a-i-doszlo-do-kolizji-prokuratura-umorzyla-sprawe-marszalka-geblewicza-z-po/525560
Konkret, 07.09.2024 06:23
Tylko trochę nie na temat, ale pozwolę sobie...opisywany przypadek potwierdza tezę, ze w służbach wszystko jest super jak nic się nie dzieje. Jak coś się zdarzy, to wtedy dowiadujemy się jak jest czy jak było naprawdę i wtedy okazuje się, ze to bohaterstwo to jakby trochę ściema. Nie dalej jak wczoraj chyba Polsat informował, ze w Łodzi jechał autem nawalony jak stodoła bohaterski, wielokrotnie odznaczany... z-ca komendanta wojewódzkiego PSP - pewnie "pułkownik a może i generał". Jako przestępca powinien być wydalony ze służby z obniżoną emeryturą, ale z pomocą przyszedł komendant główny - też "generał", zapewne posiadacz jeszcze większej ilości odznaczeń i pozwolił koledze-przestępcy odejść ze służby bez obniżenia jego generalskiej emerytury. Pamiętamy też akcję z bohaterskimi i wielokrotnie odznaczanymi generałami policji którzy wyłudzali mieszkania służbowe, pamiętamy "generała" - też bohatera - który bawił się panzerfaustem... Tu w Zatorze też służby zawaliły, bo albo nie dopilnowali chorego, albo mataczyli, a zdarzenie ujawniło to zachowanie jakie by ono nie było.
cath, 06.09.2024 19:17
Schizofrenicy potrafią rzeczy którym zdrowym nawet się nie śnią.Po drugie karetka po to jest podwyższona by można było stać w trakcie jazdy -ciekawe jak by prowadź reanimację na siedząco.Schizofrenia paranoidalna nie przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu.Czyli wg autora artykułu jest ok.Polecam wszystkim schizofrenikom starającym się o rentę-możecie o niej zapomnieć.Większej głupoty nie czytałem dawno.I karetkę wezwano bo pacjent miał napad paniki???Poza tym nie od dziś wiadomo że schizofrenia skraca często życie i niekoniecznie z powodu samobojstwa.