Mąż naszej czytelniczki, niepełnosprawny mieszkaniec okolic Andrychowa, cierpi na choroby dolnych dróg oddechowych, między innymi rozedmę płuc. Ostatnio wykryto u niego również nowotwór o nieznanym charakterze. Mężczyzna musi trafić do szpitala na dalszą diagnostykę i leczenie. Ale za transport sanitarny do placówki, która może przyjąć go najszybciej, wyliczono mu ogromną kwotę.
Pacjent jest osobą starszą, która w tym roku skończy 75 lat, a przy tym niepełnosprawną, poruszającą się na wózku inwalidzkim. Gdy podupadł na zdrowiu, które już i wcześniej nie było u niego zbyt dobre, jego żona sprawdziła wszystkie możliwości leczenia męża w regionie. W najbliższych szpitalach, które mają oddziały chorób płuc, proponowano jej odległe o nawet kilka miesięcy terminy. Tymczasem przeprowadzona u niego bronchoskopia wykazała, że oprócz innych schorzeń mężczyzna ma także raka...
Jak się w końcu okazało, najszybciej może przyjąć go Szpital Miejski w Rudzie Śląskiej – w ciągu zaledwie półtora tygodnia. Ze względu na niepełnosprawność pacjenta, lekarz rodzinny wystawił mu skierowanie na bezpłatny transport sanitarny. Wkrótce jednak wyszło na jaw, że w rzeczywistości za przejazd karetką trzeba będzie zapłacić niemałe pieniądze.
Żona pacjenta usłyszała, iż bezpłatny transport obowiązuje tylko do najbliższego szpitala. Jak jej powiedziano, przewiezienie chorego do Rudy Śląskiej będzie kosztowało 1,5 tys. zł... - Ewentualnie na tym zleceniu od doktora zawiozą nas bezpłatnie do Oświęcimia, a za resztę trasy trzeba im będzie zapłacić około 600 złotych. To przecież taksówka mniej nas wyniesie, bo tylko 300 złotych. Jak to jest możliwe? W głowie się nie mieści, że NFZ w ten sposób ludzie traktuje – żali się nasza czytelniczka.
Ostatecznie kobieta zorganizowała mężowi dojazd do szpitala prywatnie, też niezbyt tani, ale zdecydowanie tańszy niż „bezpłatnym” transportem sanitarnym. - Poniosę te koszty i sama już nie walczę o to, by karetka przewiozła męża za darmo, ale chcę tę sprawę nagłośnić, aby ktoś, kto znajdzie się w podobnej do mojej sytuacji, wiedział, co zrobić, żeby nie dać się tak wyrolować – mówi.
Jak nas poinformowała Aleksandra Kwiecień, rzeczniczka prasowa Małopolskiego Oddziału Wojewódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia w Krakowie, zgodnie z przepisami bezpłatny transport sanitarny rzeczywiście przysługuje do najbliższego podmiotu leczniczego (i z powrotem), który realizujące świadczenia w potrzebnym pacjentowi zakresie.
Można z niego skorzystać, jeśli lekarz ubezpieczenia zdrowotnego wystawił zlecenie na taki transport, a ponadto występuje jedna z trzech okoliczności - konieczność podjęcia natychmiastowego leczenia lub zapewnienia jego ciągłości, ewentualnie niepełnosprawność uniemożliwiająca korzystanie ze środków transportu publicznego.
- W określeniu „najbliższej placówki udzielającej pomocy we właściwym zakresie” nie chodzi tylko o najbliższy podmiot leczniczy pod względem odległości geograficznej. Cel przytoczonych przepisów jest taki, aby transport odbywał się do najbliższego podmiotu leczniczego, który rzeczywiście jest w stanie rozpocząć natychmiastowe leczenie pacjenta. Wydaje się, że właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia w opisywanym przypadku. Kierowanie się jedynie odległością geograficzną, bez uwzględnienia możliwości jak najszybszego rozpoczęcia leczenia, byłoby niezasadne i bezprzedmiotowe – podkreśla jednak Aleksandra Kwiecień.
Rzeczniczka zapewnia, że bezprawne jest żądanie opłaty za transport do placówki, bez uwzględnienia, że ta najbliższa geograficznie nie jest w stanie odpowiednio szybko podjąć się leczenia chorego. - W przypadku nieuzasadnionej odmowy transportu, rodzina lub pacjent mogą złożyć skargę do NFZ – dodaje Aleksandra Kwiecień.
Foto: Pixabay
Brak komentarzy