Jeszcze dwa lata temu Magdalena była całkiem normalną i niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną. Ukończyła andrychowską Bawełniankę w zawodzie technik – hotelarz. Przez kolejne lata pracowała w lombardzie w Andrychowie. Pracę tę bardzo lubiła. To właśnie dzięki niej – jak większość kobiet – pokochała złoto.
Jak mówi o sobie Magdalena, już od podstawówki była osobą ogólnie lubianą ale nie posiadała żadnych specjalnych talentów, ani hobby. Ktoś mógłby powiedzieć - nudna dziewczyna. Nic bardziej mylnego. Jej celem od zawsze była własna rodzina i spełnienie się w roli żony oraz mamy. Czasem może się jednak okazać, że na pozór tak zwyczajne i proste plany staną się Mount Everestem życia.
Dwa lata temu, po nagłym ataku padaczki Magda usłyszała diagnozę - glejak gwiaździak II stopień złośliwości. Dziewczyna mimo to nie załamała się i po dwóch operacjach wraca do życia.
Zapraszamy do przeczytania bardzo szczerego wywiadu z Magdą:
Patrycja Gawęda: W jakiej sytuacji dowiedziałaś się, że masz raka. Czy były jakieś symptomy tego? (czy ktoś w rodzinie wcześniej chorował)
Magdalena Janosz: W rodzinie nikt nie chorował, a ja byłam zdrowym dzieckiem nawet bez żadnych kontuzji. Szpital był mi obcy. Nie miałam styczności z tą chorobą, nikt w mojej rodzinie przez to nie przechodził i jestem pewna, że jak większość ludzi w takiej sytuacji… gdy raka widziało się tylko w filmie to zawsze czuło się, że: mnie to nie dotyczy, może to spotkać każdego ale tylko nie mnie. Człowiek czuje się nietykalny. Niestety, ten obraz filmowy raka to zawsze łysa głowa, blada cera, worki pod oczami, leżenie w łóżku i żegnanie się ze światem. Ja jestem dowodem, że nie zawsze. W sile wieku, jeszcze pół roku wcześniej chodziłam na zajęcia na siłownię: czerwona twarz, brak sił - dawanie z siebie wszystkiego - do upadku mięśniowego. Ogólnie dbałam o siebie. Nigdy bym się nie spodziewała tego, co mnie czeka. W lutym 2019 roku wraz z ukochanym (byliśmy ze sobą około 3 lat) mieliśmy ważny dla nas etap w życiu, trochę szalony i odważny, ale było minęło… W nocy w nieświadomości dostałam ataku padaczki. Gdyby nie chłopak, to nawet nie wiedziałabym, że coś mi się działo. Zaniepokojona, poszłam do lekarza rodzinnego, który od razu dał skierowanie na rezonans, ponieważ w takim wieku padaczka nie ujawnia się znikąd.
P.G. Trafiłaś do szpitala w Oświęcimiu…
M. J. Tak. W Oświęcimiu przez tydzień uważano, że to torbiel: prosty zabieg i po kłopocie. Po wysłaniu wyników do Krakowa, w ostatni dzień mojego pobytu okazało się, że to guz mózgu. Szok za szokiem. W ciągu dwóch tygodni miała odbyć się operacja w Krakowie. Czuliśmy się jak dzieci we mgle. Zero wiedzy, przerażeni i mogący polegać wyłącznie na lekarzach, którym z reguły ufamy i chcemy powierzyć życie.
P.G. Jak się obecnie czujesz? Przeszłaś dwie poważne operacje na otwartej czaszce.
M.J. Dzięki wspaniałemu lekarzowi Borysowi Kwińcie ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, operacje były bardzo pomyślne. Byłam narażona na niedowład lewej strony ciała z racji na umiejscowienie guza. Nie mam żadnych skutków neurologicznych na dziś dzień. W ostatnim momencie, i to noc przed operacją udało się również to, że nie golili mojej głowy na łyso. Mimo, że to tylko włosy... jednak bardzo to przeżywałam i nie potrafiłam wtedy myśleć o niczym innym - może i dobrze, że wpadłam w ten rodzaj szoku, a nie związany z samą operacją. Wygolono mi tylko pasek potrzebny do operacji, tak że później wystarczyła mi sama opaska a ja nadal mogłam czuć się atrakcyjnie, kobieco i wrócić do życia i z uśmiechem patrzeć w lustro.
P.G. Dogadywałaś się z lekarzami w kwestii np. samych włosów?
M.J. Wystarczyło pytać, prosić o rozważenie i czy naprawdę występuje konieczność ogolenia mnie na łyso. Zdecydował o tym jeden lekarz. W Gdańsku np. nigdy nie golą kobiet do tego zabiegu. Dużo to zrobiło dla mojej psychiki. Nie mam żadnych skutków neurologicznych, jestem całkowicie sprawna i już w wakacje chodziłam na basen i pływałam. Zalecono mi wtedy obserwacje, bez radio i bez chemii. W sumie nie tak łatwo bo: trzy szpitale - trzy odmienne decyzje. Ja posłuchałam się neurochirurga i szpitala gliwickiego, że z racji na pomyślną operację, nie podejmować się niczego, tylko kontrolować.
P.G. Po roku jednak guz dał o sobie znać.
M.J. Minął rok i po wielu rezonansach i ścisłej kontroli okazało się, że guz znowu ruszył. Kolejny szok. Nie bolała mnie głowa, nic mi się nie działo. Jednak nie zmieniłam wtedy swojej diety, swoich myśli... Uwierzyłam lekarzom, że jest to nieuleczalna choroba i skoro lekarz ze śmiertelną powagą mówi mi, że to znów będzie - i na pewno to wróci, a choroba jest nieuleczalna i z tymi słowami ściska moją dłoń na do widzenia... no to chyba wie co mówi. Myślę, że taki ciągły stres z tyłu głowy po takich słowach mógł zrobić swoje. Przecież każdy wie jakim złem jest stres. Zdecydowałam się na drugą operację wedle zaleceń, ale nie wymagała ona już wybudzenia i mojej współpracy na stole operacyjnym. Trzy miesiące po operacji zrobiliśmy z chłopakiem wycieczkę na motorze 250 km bo już tak dobrze się czułam.
P.G. Czy jesteś w stanie opisać co czułaś leżąc na stole operacyjnym z pełną świadomością i otwartą głową, słysząc wiercenie w swojej głowie? Na samo wspomnienie czegoś takiego, człowieka przechodzą dreszcze, a co dopiero przeżyć to na własnej skórze?
M. J. Mój guz zlokalizowany był po prawej stronie w płacie skroniowo-czołowym. Od początku mówiono i przygotowywano mnie na to, że narażone są nerwy przy sensorium ruchu lewej strony mojego ciała i mogę nie ruszać ręką oraz nogą, ale jak wiadomo muszą przygotować nas na ewentualne najgorsze i podpisujemy, że możemy nawet umrzeć przy operacji. Ze względu na ryzyko zgodziłam się na operację w wybudzeniu i świadomości tak aby przez całą operacje współpracować z neurochirurgiem. Najpierw przeprowadzona została rozmowa z psychologiem oraz ogólne wywiady by sprawdzić, chyba, moją wytrzymałość i jak sobie z tym wszystkim radzę. Powtarzano mi iż nie będzie to łatwe i w każdej chwili gdy nie będę mogła wytrzymać, będę mogła poprosić o narkozę czy to będzie na początku czy w środku zabiegu, ale z drugiej strony lepiej i bezpieczniej dla mnie będzie spróbować wytrzymać tak aby lekarz widział punkty krytyczne gdzie się może posunąć i na bieżąco obserwować. Na początku podano mi narkozę, na sam moment otwarcia czaszki a później gdy już doszłam do siebie i po zadaniu mi pytań oraz stwierdzeniu, że jestem w pełni świadoma, zaczęto. Moja rola polegała na tym, że musiałam ruszać wpierw tą lewą ręką, zginać ją, zaciskać pięść i na głos liczyć, do stu, co dwa, co trzy. Później od tylu - tak jak kazali.
P.G. Jakie momenty zapamiętałaś najbardziej?
M.J. Były dwa momenty krytyczne kiedy ręka wystrzeliła mi do twarzy, bo widocznie gdzieś naciśnięto na nerw. To uczucie jakie każdy z nas zna... Tak jak uderzamy się młotkiem w kolano a ono odskakuje. Tyle że to było gorsze, bardzo nieoczekiwane oraz czułam jakby moja ręka była jakaś wykręcona i taka nie moja. Później doszliśmy do nogi. Leżałam na lewym biodrze, także nogę musiałam wynieść nad prawą ku górze i również zginać i liczyć. Długo to trwało ,także po pewnym czasie cała noga odmawiała mi posłuszeństwa drżała i nie miałam siły zginać stopy, ale mówiłam o swoich odczuciach i rozumieli, że mam prawo tak czuć a nie jest to wina uszkodzenia nerwu.
Był też czas na śmiech - naprawdę! Młoda ekipa, ja i moje niekontrolowane wypowiedzi, był też czas na głośną modlitwę i pod koniec płacz, jednak tak długi okres tej świadomości zaczął mnie przerastać. Po powrocie z sali wybudzeń - wyjechałam z windy a tam czekała już cała moja rodzina, a ja miałam siłę się uśmiechać i do dziś to pamiętam, i wszyscy to zauważyli, że wypatrywałam wpierw mojego kochanego Łukasza.
P. G. Przeszłaś mniej inwazyjną metodę radioterapii, i nie zamierzasz poddawać się chemioterapii. Skąd takie decyzje?
M.J. Po tej drugiej operacji zmieniło się bardzo dużo. Po pierwsze poznałam kilku ludzi, którzy już żegnali się ze światem, robili testamenty i byli na łożu śmierci, a minęło już u jednego 20 lat, a u innej pani 10 lat i czują się świetnie. To nie mógł być przypadek. Zostałam nakierowana, krok po kroku, poznając jeszcze innych ludzi i czytając, zgłębiając wiedzę na swój nadal jakże laicki sposób. Wszyscy z nich zamknęli drzwi szpitala i szukali w medycynie naturalnej. Wiedziałam, że to też moja droga i moja dusza i serce aż krzyczały. Potrzebowałam ponad roku aby otworzyć swoją głowę na coś, co kiedyś sama wyśmiewałam. Dlaczego ja, młoda dziewczyna, czująca się dobrze mam poddać się chemii, przefiltrować swoje organy, pożegnać się z możliwością posiadania dziecka, wyniszczyć się i swój układ odpornościowy, który potrzebuje wzmocnienia, a nie niszczenia. Dla mnie to się nie godzi. Całe ciało krzyczy mi nie! Owszem, radioterapia też niesie różne skutki, ale protonoterapia naświetla bez marginesu około 1 cm naokoło komórek rakowych. Przeszłam to świetnie, bez wymiotów, bez obrzęku mózgu jak inni, którzy musieli brać sterydy. Ja nie przebywałam w szpitalu, lecz byłam dochodząca. Zależało mi na spokoju psychicznym i zdrowym odżywianiu się aby mieć siłę. To było robione zgodnie z moją intuicją i się udało. Dlatego chcę teraz dołączyć do grona ludzi, którzy wyszli z nieuleczalnego - żyją, nadal mają nerki i nogi, które miały być wycinane lub amputowane.
Wcześniej okazało się, że prawie 100 - letnia ciocia mojego chłopaka odmówiła wraz ze swoją córką Nowennę Pompejańską w imię mojego zdrowia (54 dni: 3 razy różaniec dziennie). Później w chwilach moich słabości i wahania także zdecydowałam się podjąć tej Nowenny i właśnie po 27 dniach w części dziękczynnej trafiłam na medycynę germańską. Już po pierwszym dniu i filmiku płakałam i czułam, że to musi być to. Zawierzam Bogu, nie obwiniam. Szukam szczęścia w nieszczęściu i kiedy chcemy zawsze je znajdziemy. Mogę być nową osobą, pokochać przeszłość i cenić wszystko jeszcze mocniej.
P.G. Jakie konsekwencje wiążą się z tym, że nie decydujesz się na chemioterapię?
M.J. To moje życie i moja sprawa. Lekarz może mi przedstawić propozycję i zalecić, ale nikt nie może nas do tego przymusić. Bardzo chce powiedzieć jak to wyglądało u mnie. Chemioterapia uważana jest za uzupełnienie leczenia. Jest to schemat i standard. Proponują ją prawie każdemu. Taką samą, dla wszystkich. A przecież każdy organizm jest inny. Moja lekarka prowadząca zalecała mi uzupełnienie leczenia, ale już na start nie darzyłam jej zaufaniem ani nawet sympatią z powodu braku jej empatii. Lekarze przedstawiają, iż dieta nie ma znaczenia, że co byś nie zrobił - czy pijesz czy palisz, to i tak diagnoza którą postawili zachowa się jak oni przewidują. Padło tyle kłócących się dla mnie rzeczy, że zwyczajnie nie ufam w kilku kwestiach już. Jestem wdzięczna za operacje, za protonoterapię i zajęcie się mną, ale reszta niech będzie w moich rękach. Dieta antynowotworowa, oczyszczanie i odrobaczanie organizmu, a także zmniejszanie stanów zapalnych to numer jeden dla każdego naturopaty. Ufam naturze i Bogu, to on ją dla nas stworzył. Jesteśmy cudowną "maszyną" skłonną do naprawiania, musimy tylko nie przeszkadzać i stworzyć sprzyjające warunki.
P. G. Niektórzy mogą szeroko otwierać oczy ze zdziwienia, że wybierasz medycynę naturalną. Nie boisz się? Na czym dokładnie polega ta metoda leczenia?
M. J.. Zdaję sobie sprawę, że moja decyzja jest dla wielu odważna i kontrowersyjna. Na szczęście cała rodzina i znajomi popierają moją decyzję. Reszta się nie liczy. Tu chodzi o moje życie. Na szczęście w moim środowisku nie ma już osób, które mogłyby się śmiać czy mocno dziwić. Osoby toksyczne czy też szukający jakichś korzyści ze znajomości ze mną, najzwyczajniej od momentu diagnozy, zniknęły z mojego życia. Może i dobrze. Reszta może albo się czegoś nauczyć, spojrzeć całkiem inaczej albo po prostu dalej żyć w swoim przekonaniu i nikogo nie zmuszam, życzę każdemu jak najlepiej. Z osobami zamkniętymi na te tematy po prostu nie rozmawiam.
Owszem - chemia, kiedy jest połączona z innymi metodami mającymi na celu podnieść odporność oraz innymi - ma na pewno sens, ale nie jest to mój przypadek. Nie mam na celu tu atakować, oczerniać tylko przedstawić moją sytuację.
P.G. Czyli osoba chora ma wybór sposobu leczenia? (w sensie może wybrać chemię, medycynę naturalną lub coś innego)
M.J. Tak jak już wspomniałam wyżej. Moja lekarz zalecała mi chemię, ja od razu się nie zgodziłam ale nie było nawet sensu mówić dlaczego - ją to nie interesuje - ona ma inne schematy leczenia. Zorganizowano mi konsultację u chemioterapeuty - początkowo nadal upierano się przy chemii, nie wyszłam po trzech minutach z zaleceniem, tylko grzecznie w trosce o życie i zdrowie pytałam, przedstawiałam to co wyczytałam, odnośnie bariery krew - mózg, słabej skuteczności przy guzach mózgu, o tym, że guz to przecież skutek a nie przyczyna i dlaczego nie szukamy przyczyn uważanych przez medycynę za niepoznane - to jest napisane nawet na stronach w internecie dość ogólnych i dla pacjentów onkologicznych. Po rozmowie okazało się, że rzeczywiście mój stan nie wymaga tego rodzaju "leczenia". Niestety dokumenty wskazują, że to ja odmówiłam chemioterapii i lekarka organizuje kolejną konsultację, co bardzo mnie szokuje - kolejna konsultacja? O co chodzi? Kiedyś dla mnie też było to abstrakcją, wyśmiewałam wszelakich "szarlatanów", którzy okazali się być ludźmi, którzy naprawdę leczą a nie zaleczają , a są spychani pod dywan a nawet często kreowani na wariatów. Ja też chętnie dołączam do grona tychże wariatów. Byleby po zdrowie.
P. G. Jak wygląda teraz Twój dzień? Po operacjach, w czasie rekonwalescencji?
M. J. Póki co czuję się świetnie, lekko po odmówieniu czegoś, na co się nie godzę - jestem szczęśliwa że jestem gdzie jestem i że nadal szukam, zgłębiam wiedzę ale muszę odpoczywać psychicznie. Póki co mieszkam w Skawinie, ale ciągnie mnie do Andrychowa, koleżanek i rodziny, ukochanego psa i dlatego będę lawirować między tymi miastami.
P. G. Nie masz już w sobie raka. Wiadomo, czeka Cię jeszcze długa droga do pełnej sprawności ale… dajesz nadzieję tym, którzy walczą z chorobą – wyrokiem pn. rak złośliwy. Co zrobić żeby się nie poddać?
M. J. Nie mam guza, ale dla lekarzy jednak rak jest i będzie - każda najmniejsza komóreczka, która mogła zostać. Więc tym bardziej muszę doprowadzić swój organizm do dobrej kondycji, zredukować zabójczy stres, dobrze się odżywiać, oczyszczać, robić to co kocham i z tymi których kocham, żyć normalnie i wyrzuciłam z głowy te słowa "to jest na zawsze i z tym trzeba żyć - jeszcze się na pewno zobaczymy". Medytacja, spokój ducha, relaks, praca z samym sobą, wszystko ponoć zaczyna się w głowie. Komu najlepiej zaufać jak nie sobie? Ja mogę jedynie pomóc komuś i powiedzieć z czego ja korzystam i powtarzam, nie dziwne mi są reakcje, bo ja kilka miesięcy temu też bym się śmiała. Dostałam jakiegoś olśnienia. Nie można się położyć w łóżku i płakać tylko trzeba znaleźć swoje antidotum. Płacz też musi być, ale na chwilkę. Później znów nałożyć makijaż, ubrać się i iść dalej :)
P. G. Jakie masz plany na przyszłość, po tym kiedy już będziesz w pełni sprawna?
M. J. Na szczęście sprawna fizycznie jestem już i oprócz tego, że po radioterapii mam wielkie łyse koło na czubku głowy, to nikt by się nawet nie domyślił, że jestem chora. Zadbam o organizm, jak już poczuję, że nadszedł moment to chciałabym wrócić na siłownię, a później szukać pracy i iść na przód- wziąć czerwony pisak i wykreślić co było. Pozostanę pod kontrolą - będę robić rezonanse, ale tak jak pisałam w tytule zrzutki - biorę życie w swoje ręce!
P.G. Dziękuję za rozmowę.
M. J. Serdecznie w tym miejscu chcę podziękować każdemu z osobna za modlitwy, słowa wsparcia, mnóstwo wiadomości oraz wpłaty na moją zrzutkę. Mam około dwa lata spokoju na bezpieczną naturalną suplementację, zdrowe jedzenie i konsultacje u specjalistów. Zero stresu o finanse. SERDECZNIE dziękuję bo sprawa przerosła moje oczekiwanie, że tak szybko uzbieraliśmy blisko połowę pieniędzy! Dziękuję!
Wspomniana w wywiadzie zbiórka założona jest na portalu zrzutka.pl. Jeśli ktoś chciałby pomóc Magdzie w powrocie do całkowitego zdrowia, może dorzucić swoją cegiełkę. Link tutaj: link
Brak komentarzy