reklama
reklama

Potrzebna pomoc dla małej Lenki, której stan się pogarsza. Liczy się czas!

Wiadomości, 25.05.2017 17:00, PG
Mała Lenka choruje na nowotwór złośliwy z przerzutami w całym ciele. Ostatnim ratunkiem dla niej jest kosztowne leczenie za granicą!
Potrzebna pomoc dla małej Lenki, której stan się pogarsza. Liczy się czas!

Lenka potrzebuje kilkaset tysięcy złotych na leczenie w berlińskiej klinice, które ma polegać na celowanej chemioterapii i zabiegu wycięcia guzów. Ordynator, która nie widzi już ratunku dla Lenki odmówiła podpisania podania do NFZ o sfinansowanie leczenia za granicą… Teraz rodzice zostali sami w walce o życie dziecka… ale się nie poddają.

 

Ta zbiórka miała być inna, ale z Lenką jest już bardzo źle. Czasu bardzo mało, a kwota ogromna.

 

Wpłat można dokonywać tutaj: LENA BIESIK

 

Poniżej cała historia Lenki opowiedziana przez jej tatę.

 

Cały czas jesteśmy przy córeczce - ja i żona. Musi czuć, że jej rodzice zrobią dla niej wszystko, że nie pozwolą jej umrzeć. Mała nie skończyła jeszcze 2 lat, a już tyle wycierpiała... wierzę, że przetrzyma, że przeżyje i że już wyczerpał się nasz limit nieszczęść. Że teraz będzie tylko lepiej... Chociaż Lena jest na tym świecie tak krótko, to jej historia naznaczona jest bólem i strachem. Jednak nasza miłość musi pokonać całe zło - nie widzę innego wyjścia! Córeczka jest sensem i celem naszego życia, nie możemy jej stracić… Chcę opowiedzieć Wam historię o bólu, walce i nadziei. O chorobie, którą pokonamy tylko z Waszą pomocą.

 

Akt 1: Narodziny i pierwsza walka ze śmiercią 


Wyczekana, upragniona chwila - nasza Lenka miała wkrótce przyjść na świat, by rozpromienić nasze życie. Jednak nic nie szło tak, jak powinno. Lekarze zdiagnozowali zaburzenia rytmu serca u Małej, trzeba było natychmiast wykonać cesarskie cięcie. Buntowaliśmy się, że to za wcześnie, że jeszcze nie czas! Ale nie było odwrotu - 17 sierpnia 2015 roku urodziła się nasza córeczka. Ważyła tyle, co dwie torebki cukru, a przedwczesny poród spowodował zaburzenia oddychania. To była jej pierwsza walka o życie. Udowodniła, że jest silna, że chce i musi żyć. Minął rok, który był najpiękniejszym w naszym życiu - prawdziwa bajka świeżo upieczonych rodziców.

 

Akt 2: Koniec świata

 

Pechowa 13 - tyle miesięcy miała Lenka, kiedy pierwsza rysa pojawiła się na naszym cudownym życiu. Ostre bóle brzuszka i powiększone węzły chłonne nie zwiastowały niczego dobrego, ale nie myśleliśmy nawet, że będzie tak źle. Tymczasem diagnoza była szybka i bezlitosna - nowotwór złośliwy, neuroblastoma IV stopnia. Nasz koniec świata nie był jak ten na filmach katastroficznych. Przyszedł cicho i był jeszcze straszniejszy. Widzieliśmy go w posępnej minie lekarza przekazującego wyrok, ale także w słodkiej i wesołej twarzy naszej córeczki, która jeszcze nie wiedziała, że śmierć jest tuż za rogiem. Kolejne złe wiadomości tylko spotęgowały ból, który już był niewyobrażalny - Lena ma w całym ciele liczne przerzuty. Rak był wszędzie: w szpiku, kościach, talerzu biodrowym, w zwojach kręgowych i okolicach przyusznych. Ten ostatni urósł w zaledwie 24 godziny - rak pożerał naszą córeczkę na naszych oczach! Kolejne ciosy spadały jak grad - lekarz stwierdził, że Lenka nie przeżyje nawet chemioterapii, że jest na nią za słaba… Nie było sensu hamować łez, ale musieliśmy się szybko pozbierać, by ruszyć do walki, chociaż świat się walił.

 

Akt 3: Walka

 

Moja córka udowodniła, że ma nadludzkie zdolności - walczyła z nowotworem, choć wszyscy ją skreślili. Dzielnie znosiła kolejne chemie, spadki i braki apetytu. I wtedy pojawiła się mała iskra nadziei. Było zupełnie tak, jak na polu bitwy: walczysz, chociaż wiesz, że walka jest przegrana, ale lepiej przecież zginąć jak bohater. I wtedy widzisz znak, coś, co sprawia, że nagle zwycięstwo zaczyna być realne! To było to - badanie pokazało, że szpik był czysty! Mieliśmy w planie autoprzeszczep i terapię przeciwciałami, a przed Lenką były kolejne cykle chemii. Niestety, po ósmym cyklu obrazowanie i rezonans wykazały, że przerzut w zwojach kręgowych nie ustąpił. Musieliśmy wrócić do chemii… Tym razem córeczka zniosła ją o wiele gorzej, jednak udało się - guz się zmniejszył, nie ma już przerzutów! Szykowaliśmy się do przeszczepu. Przed Wielkanocą wykonano kolejne badania, które nie dały powodów do obaw. Wróciliśmy do domu, Lenka wesoło biegała i nikt by nie powiedział, że jeszcze kilka dni temu była cieniem siebie na szpitalnym łóżku.

 

Akt 4: Nowotwór wraca

 

18 kwietnia - kolejna pechowa data. Kontrolne badanie obrazowe po zabiegu zadało nam cios, po którym ciężko się podnieść. Kolejne łzy, niedowierzanie - nawrót choroby. Potwór wrócił, gdy pozwoliliśmy sobie mieć nadzieję. Zaatakował węzły chłonne w lewej pachwinie i przy kręgosłupie. Nawrót wykluczył nas z protokołu leczenia przeciwciałami. To wtedy postanowiliśmy prosić innych o pomoc. Ale nie zdążyliśmy... Lenkę zaczęła boleć lewa nóżka, po kilku dniach nie mogła na nią stawać. Powód - wznowa. Kolejne badania i kolejne złe wiadomości - guzy w lewej łydce i przy aorcie. Śmierć bawiła się z nami w kotka i myszkę, tym razem wyciągając najcięższe działa. Ordynator szpitala powiedziała: nie ma nadziei, nie ma ratunku. Jedyne co możemy zaproponować, to chemia paliatywna. Wiedzieliśmy, że albo zadziała, albo czeka nas hospicjum i patrzenie na to, jak Lena gaśnie z minuty na minutę. To brzmiało jak ponury żart, zły sen, z którego trzeba się obudzić. Jednak szczypanie nie pomagało, musieliśmy zmierzyć się z rzeczywistością. I wtedy znaleźliśmy klinikę w Berlinie, która daje dużą szansę - nam, Lence, całej naszej rodzinie.

 

Akt 5: Nadzieja

 

Poprosiliśmy o pomoc ordynator, która nie widziała ratunku. Miała tylko podpisać podanie do NFZ o sfinansowanie leczenia za granicą, bo klinika Charité Universitätsmedizin już się zgodziła na przyjęcie naszej córeczki. W planach jest celowana chemioterapia i zabieg wycięcia guzów, które zagrażają życiu. Tym razem dostaliśmy cios nie od raka, a od człowieka, który przecież przysięgał ratować ludzkie życie - ordynator odmówiła podpisania dokumentu. Zostaliśmy sami w walce o życie dziecka. Jednak nadzieja, którą dała nam berlińska klinika, dawała nam też siły. Tak samo jak uśmiech Leny, który nie mógł zgasnąć.

 

The end czy happy end?

 

Nie myślimy o końcu, nie sprowadzamy śmierci myślami. Lena jest wesoła, uśmiechnięta, prawdziwa dusza towarzystwa. Wszyscy wiedzą, że jeśli na szpitalnych korytarzach nie słychać jej śmiechu i tupotu nóżek, to właśnie cierpi tak, że ból odbiera jej chęci do życia. Gdy boli troszkę mniej - nic jej nie zatrzyma. Musimy wierzyć w szczęśliwe zakończenie tej historii. W pokonanie nowotworu i puszczenie w niepamięć tragicznych dni. Prosimy, pomóżcie nam dopisać szczęśliwe zakończenie, pomóżcie uratować życie naszej Lenki!

 

 

Zobacz także

Napisz komentarz

Redakcja mamNewsa.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy Internautów. Prosimy o kulturalną dyskusję i przestrzeganie regulaminu portalu. Wpisy niezgodne z regulaminem będą usuwane. Dodając komentarz, akceptujesz postanowienia regulaminu. Wszelkie problemy z funkcjonowaniem portalu, usterki, uwagi, zgłoszenia błędów prosimy kierować na: [email protected]

Musisz być zalogowany, aby dodawać komentarze.

Zaba, 26.05.2017 13:39

Ależ cudna i dzielna dziewczynka! Drodzy Państwo, spójrzcie na tą buzię, w te oczy i...wpłacajcie kwoty, na które możecie sobie pozwolić, wysyłajcie smsy. Brakuje jeszcze około 500 tysięcy. Każda złotówka to szansa na życie dla tej cudnej istotki!